Gdy narzeczony pierwszy raz mnie uderzył, wybaczyłam, bo go kochałam. Ale on szybko wybił mi miłość z głowy. Dosłownie
Gdy Marek po raz pierwszy podniósł na mnie rękę, tłumaczyłam to stresem i emocjami. Był taki skruszony, przepraszał, płakał… a ja chciałam wierzyć, że to tylko jednorazowy incydent. Przecież mnie kochał, a miłość potrafi przezwyciężyć wszystko…
Nie wiedziałam jeszcze, że tamten dzień był tylko początkiem koszmaru. Z każdym kolejnym tygodniem Marek stawał się coraz bardziej nieobliczalny, a ja, mimo wszystko, nie potrafiłam odejść. Wszystko zmieniło się w momencie, który zapamiętam na całe życie…
Pierwszy raz – miłość wszystko usprawiedliwia?
Marek zawsze był mężczyzną, który potrafił zdominować każde towarzystwo. Jego pewność siebie była jedną z rzeczy, które mnie do niego przyciągnęły. Poznaliśmy się na weselu wspólnych znajomych i od razu wiedziałam, że to on – mężczyzna, z którym chciałabym spędzić życie. Był czarujący, troskliwy i zawsze stawiał mnie na piedestale… aż do tamtego wieczoru.
Kłótnia zaczęła się od drobiazgu – od tego, że zapomniałam odebrać jego garnitur z pralni. Był zmęczony po pracy, zdenerwowany, a ja, chcąc załagodzić sytuację, zaczęłam przepraszać. Wtedy nagle, z hukiem, rzucił szklankę na podłogę, a zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, uderzył mnie w twarz.
„To się nigdy więcej nie powtórzy…”
Przepraszał jeszcze tego samego wieczoru. Kupował kwiaty, przygotowywał kolacje i obiecywał, że nigdy więcej nie zrobi mi krzywdy. „To był moment słabości, zrozum to” – mówił, trzymając mnie za ręce, a ja chciałam mu wierzyć. Kocham go – tłumaczyłam sobie. Może za bardzo naciskam, może naprawdę miał trudny dzień?
Kiedy kilka tygodni później oświadczył mi się, przyjęłam pierścionek z łzami w oczach. Byłam pewna, że to dowód na to, jak bardzo mu zależy i jak żałuje swojego czynu.
Drugi raz zmienia wszystko
Pierwszy rok narzeczeństwa to była prawdziwa huśtawka emocji. Marek potrafił być cudowny, ale coraz częściej pokazywał swoje mroczne oblicze. Krytykował mnie na każdym kroku – że źle gotuję, że za dużo wydaję, że nie szanuję jego czasu. W jego oczach zawsze robiłam coś źle.
Któregoś dnia wrócił z pracy w wyjątkowo złym humorze. Miałam już doświadczenie – postanowiłam trzymać się z daleka i nie wywoływać konfliktów. Ale nie spodobało mu się, że milczę. Zaczął mnie prowokować, a kiedy odpowiedziałam, znowu podniósł rękę. Tym razem nie przepraszał.
„To wszystko twoja wina. Nigdy nie zrozumiesz, czego potrzebuje mężczyzna” – wykrzyczał, zanim wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Finał, który otworzył mi oczy
Najgorsze przyszło niedługo przed naszym ślubem. Miałam spotkać się z przyjaciółką, ale Marek uznał, że powinnam zostać w domu i przygotować się do nadchodzącej ceremonii. Wybuchła kłótnia, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyłam. Tym razem nie chodziło o krzyk czy kilka ostrych słów – Marek wpadł w szał. Uderzył mnie tak mocno, że straciłam przytomność.
Obudziłam się w szpitalu, z bandażem na głowie i pielęgniarką, która pytała, co się stało. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam siniaki na twarzy. Wtedy do mnie dotarło – to się nigdy nie skończy. Złożyłam zawiadomienie na policję, zerwałam zaręczyny i wyniosłam się z naszego wspólnego mieszkania. Było mi trudno, ale wiedziałam, że zasługuję na lepsze życie – takie bez strachu i przemocy.